środa, 18 stycznia 2012

Kiedy dzieci giną bez wieści

art. z 3.02.2012r :http://www.tvn24.pl/12690,1733698,0,1,zaginione-dzieci-sprawy-wciaz-czekajace-na-wyjasnienie,wiadomosc.html






Kiedy znika dziecko, życie całej rodziny zmienia się w jedną wielką ekspedycję poszukiwawczą. Dzień nie różni się od nocy, godzina od godziny - cały czas to tylko czekanie na powrót. Dzwonek telefonu, szmer pod drzwiami, plotka zasłyszana gdzieś przy piaskownicy, wszystko rozbudza nadzieję. Ale ona po chwili brutalnie gaśnie. I tak może zostać już do końca życia. Od kilkunastu dni taki dramat przeżywa rodzina 8-letniego Mateusza z Rybnika. Chłopiec wyszedł na sanki i nie wrócił. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Podobnie jak kilkanaścioro innych dzieci, które w ciągu ostatnich lat zaginęły w Polsce: 13-letnia Iwonka Wąsik, 11-letnia Basia Majchrzak, 4-letni Kuba Jaworski, 9-letnia Sylwia Iszczyłowicz czy 10-letnia Ania Jałowiczor. Porwania? Morderstwa? Gdzie szukać zaginionych i jak tłumaczyć sobie te wszystkie tragedie?


Jest blada jak ściana, prawie przezroczysta. Włosy w nieładzie, jakiś sweter zarzucony na plecy, niewidzącym wzrokiem wpatruje się w telefon komórkowy leżący przed nią na stole. Siedzę obok niej, ale nie widzi mnie, patrzy tylko na ten telefon, zaklinając go wzrokiem i myślami: żeby ktoś zadzwonił i powiedział, że znalazł się jej syn. - Błagam, oddajcie mi go - mamrocze. - Oddam pieniądze, nerkę, swoje życie. Niech tylko wróci.
Mateusz
Ośmioletni Mateusz Domaradzki wyszedł z domu w Rybniku dwa tygodnie temu, 6 lutego, po południu. Była połowa zimowych ferii, chciał pozjeżdżać na sankach z pobliskiej górki. Ale od kiedy wybiegł ze swojego podwórka, przepadł. Chłopca wciąż szuka ponad 200 osób. Jego rysopis i zdjęcie publikują lokalne i ogólnopolskie media. Na osobę, która przekaże istotne dla śledztwa informacje o losie dziecka, czekają 42 tysiące złotych nagrody. Jednak szanse na odnalezienie chłopca żywego są z dnia na dzień coraz mniejsze. A coraz bardziej prawdopodobne staje się, że jego losu nie poznamy nigdy. Jak w dziesiątkach innych tak samo tajemniczych i nigdy nierozwikłanych zaginięć.



Mama Mateusza, Barbara, nawet nie dopuszcza do siebie tej myśli. Opowiada, jakim jest wspaniałym chłopcem. Jak przychodził do niej do łóżka, zarzucał jej rączki na szyję, przytulał się. - Oby tylko nikt nie zrobił mu krzywdy! - łka kobieta.
8-letni Mateusz Domaradzki jest kolejnym dzieckiem, które w ciągu ostatnich lat zniknęło na Śląsku. "Kamień w wodę" - mówią o nich policjanci. Jakiś sąsiad, koleżanka, przechodzień widzieli je chwilę przed zniknięciem. A potem Sylwia poszła do domu, Beata do szkoły, Mateusz na górkę. Tylko że po drodze rozpłynęli się w powietrzu.
Według statystyk od 1993 roku zniknęło w ten sposób w Polsce 183 nieletnich. Niektóre ze starszych dzieci mogły uciec z domu, wyjechać za granicę, odciąć się od rodziny i przeszłości. Ale przecież nie wszystkie, a już na pewno nie te najmłodsze. Osiemnaścioro z nich w dniu zaginięcia nie miało skończonych 13 lat. Sześcioro pochodzi ze Śląska - aż jedna trzecia dzieciaków, które przepadły bez śladu.
Iwonka
l 3 października 2002 roku 13-letnia Iwona Wąsik z Rudy Śląskiej zaraz po szkole miała pojechać do schroniska dla zwierząt pomagać przy ulubionych psach i kotach. "Pa! Do jutra" - rzuciła na pożegnanie koleżance. Nie dotarła do schroniska.
Sylwia
l 22 lutego 2000 roku 11-letnia Basia Majchrzak z Jastrzębia Zdroju wyszła rano do szkoły. Nigdy tam nie dotarła.
l 26 listopada 1999 roku 9-letnia Sylwia Iszczyłowicz z Zabrza wracała do domu z kościoła. Ostatni raz widziano ją kilkaset metrów przed kamienicą, w której mieszkała.
Basia
l 8 stycznia 1999 roku 4-letni Kuba Jaworski z Katowic bawił się z dzieciakami na podwórku. Nigdy nie wrócił do domu.
l 24 stycznia 1995 roku 10-letnia Ania Jałowiczor poszła na szkolną dyskotekę. Do domu już nie wróciła.
- Kiedy ginie dziecko, najważniejsze są pierwsze trzy dni, góra pierwszy tydzień, bo potem szanse na odnalezienie bardzo maleją - mówi oficer pracujący w sekcji poszukiwań Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Przyjmuje się wtedy - i weryfikuje - kilka możliwych wersji zaginięcia: nieszczęśliwy wypadek, uprowadzenie, ucieczka. Policja mobilizuje wszystkie siły, w poszukiwania włączają się ratownicy z wyszkolonymi psami i dziesiątki wolontariuszy. Nic tak nie działa na wyobraźnię jak świadomość krzywdy, jaka może spotkać bezbronne dziecko.
Ania
Kiedy późnym popołudniem Mateusz wciąż nie wracał do domu, matka wszczęła alarm. Mieszkają w jednym z bloków przy ul. Kosmonautów w rybnickiej dzielnicy Piaski, obok są stare śląskie familoki i kilka kamienic. Wszyscy się tu dobrze znają i wiedzą o sobie wszystko. Więc Barbara Domaradzka z mężem i połową dzielnicy przeczesywali każdy
zakamarek osiedla i pobliskiego lasku, gdzie znajduje się "depta" - jak nazywają tu górkę, z której chłopiec miał zjeżdżać na sankach. Nad Śląskiem szalała zamieć, matka gołymi rękami odgarniała śnieg, który nawiewała wichura. Może synek zasłabł, może gdzieś tutaj leży. W końcu o godz. 21 o zniknięciu chłopca zawiadomiła policję.
- Na poszukiwanie chłopca wyruszyło około dwustu funkcjonariuszy - opowiada Aleksandra Nowara, oficer prasowy rybnickiej policji.
W przypadku zaginięcia dzieci zawsze mobilizuje się nadzwyczajne siły. Tyralierą przeczesywali okolicę. Sprawdzili wszystkie zakamarki w nieczynnej hucie Silesia. W poszukiwaniach brały udział psy tropiące. Żadnego, najmniejszego śladu. Nie wiadomo nawet, czy Mateusz na "deptę" dotarł.
Policjanci sprawdzili też wszystkie mieszkania w dzielnicy: pukali od drzwi do drzwi, przeszukiwali piwnice, strychy, pustostany. Przesłuchiwali osoby podejrzewane o pedofilię. Operacyjni przepytywali setki osób. Bez skutku.
- Nie uciekł z domu. Był spokojnym, ułożonym chłopcem. Jestem przekonana, że ktoś go porwał i gdzieś przetrzymuje - matka nie ma wątpliwości. Grzeczny, spokojny, dobrze ułożony - tę opinię powtarzają wszyscy. Elżbieta Migas, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 3 w Rybniku, do której chodzi Mateusz, mówi, że chłopiec nigdy nie skarżył się na złą sytuację w domu. Zresztą gdyby coś było nie tak, na pewno by zauważyła. Jego rodzeństwo - siostry 11-letnia Dominika i 17-letnia Martyna oraz 12-letni brat Dawid - też było zadbane, a matka chętna do współpracy ze szkołą. Żadnych problemów
wychowawczych.
Sąsiedzi dodają, że Domaradzcy to kochająca się rodzina. Mateusz uwielbiał rodziców. Mamie kupił na gwiazdkę małego porcelanowego aniołka, tacie - bawełniane skarpety. Robił śniadania dla wszystkich, chociaż nikt mu nie kazał, sam chciał. On - najmłodszy, pupilek. Zwariowany na punkcie zwierząt, właściciel akwarium ze złotymi rybkami. Nie miał powodów, żeby uciekać.
- Hipotezy o ucieczce z domu i nieszczęśliwym wypadku zostały zweryfikowane negatywnie - mówi policyjnym żargonem oficer sekcji poszukiwań Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Podobnie było w przypadku Basi, Sylwii,
Kuby i innych zaginionych na Śląsku dzieci. A to oznacza jedno - w zaginięcie musi być zamieszana jakaś dorosła osoba. Ktoś musiał je porwać.
Wszystkie te przypadki są do siebie podobne: dzieci zaginęły w okresie jesienno-zimowym, co niemal do zera eliminuje ewentualność ucieczki z domu. Pochodziły z niezbyt zamożnych, wielodzietnych, ale porządnych rodzin. Za duże, aby zostały uprowadzone do adopcji - choćby dlatego, że umieją mówić, mogą więc ściągnąć na porywacza kłopoty. Nieoficjalnie policjanci stawiają hipotezę, że mogły zostać uprowadzone i zamordowane przez jakiegoś pedofila, wywiezione za granicę, sprzedane "na narządy". I że za każdym z tych przypadków może stać ta sama osoba. Śląsk i Zagłębie miały już w latach 70. swojego wampira Marchwickiego, teraz mógł się pojawić kolejny. Jednak nie ma żadnych, najmniejszych dowodów potwierdzających tę wersję. Tak jak nie ma dzieci - ani ich ciał.
Sprawę zaginięcia Mateusza bada specjalnie utworzony zespół sześciu policjantów. Minął okres pierwszej gorączki, teraz to już czysto operacyjna praca:
rozpytywanie ludzi, sprawdzanie napływających informacji. Jeśli chłopiec nie znajdzie się w ciągu najbliższych tygodni, zespół zostanie rozwiązany. Jednak poszukiwania potrwają do czasu, aż dziecko skończy (skończyłoby, gdyby żyło?) 23 lata.
Ale to oficjalnie. Bo co można zrobić? Policjanci, w których szafkach leżą akta zaginionych dzieci, próbują dopasować dawne sprawy do nowych. Może pojawi się jakiś trop. Ale czas mija, ślad robi się coraz zimniejszy, a życie toczy się dalej. Tylko rodzice nie chcą zrezygnować. Choć z czasem i oni tracą nadzieję.
Z mamą zaginionej Sylwii Iszczyłowicz pierwszy raz spotkałam się w 1999 roku, kilka dni po zaginięciu jej córki. Była, jak dziś matka Mateusza, potwornie zmęczona, zrozpaczona, ale pełna wiary. Potem z dnia na dzień ta wiara z niej uchodziła - dostawała coraz mniej informacji o toczącym się śledztwie, z czasem przestali dzwonić nawet proponujący swoje usługi jasnowidze i prywatni detektywi, dziennikarze nie prosili już o udzielenie kolejnego wywiadu. Pustka, nie wiadomo, co robić. Drugi raz rozmawiałyśmy po roku od zniknięcia jej córki. - Zrobiłam wszystko, co mogłam. I uświadomiłam sobie, że to już koniec, że nie ma już żadnych punktów zaczepienia - powiedziała mi wtedy.
Psycholog Joanna Heidtman mówi, że to moment krytyczny: dopóki działamy, mimo stresu i zmęczenia utrzymujemy psychiczną równowagę. Potem mobilizacja i stres wciąż są wysokie, ale już nie możemy nic konstruktywnego zrobić.
Jesteśmy bezsilni. - Słyszałam już wszystko: że ją zgwałcili, dusili, sprzedali
na narządy. Usłyszałam rzeczy, które mogą zabić każdą matkę - opowiadała Ewa Iszczyłowicz.
Sylwia-progresja
Wciąż zadaje sobie pytanie: dlaczego spotkało to właśnie ją, komu zawiniła. Marzy, że Sylwia któregoś dnia zapuka do drzwi domu, że opowie, co się stało. Cuda się przecież zdarzają. - Żyję jak roślina - przyznała wreszcie i zaczęła płakać. - Nie potrafię się już śmiać ani cieszyć. Nie potrafię odpoczywać. To życie w ciągłym napięciu, oczekiwaniu, w ciągłej niepewności.
Była w programie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie", o Sylwii opowiadał Michał Fajbusiewicz. Ona sama wyłapuje w telewizji wszystkie informacje o zaginionych, czyta gazety. Zna doskonale sprawę Basi Majchrzak z Jastrzębia Zdroju. Chłonie wszystko. Bo a nuż porywacz, nigdy nie wątpiła, że jej małą ktoś porwał, odezwie się do niej?
Anna -progreja
Nadzieja budzi się, to straszne, ale właśnie wtedy, kiedy znika kolejne dziecko. Tak jak teraz Mateusz. Wtedy media przypominają niewyjaśnione sprawy sprzed lat i pokazują twarze zaginionych dzieci. Poza tymi dramatycznymi momentami zdjęcie Sylwii, Basi, Ani Jałowiczor i Iwony Wąsik można zobaczyć jedynie na internetowych stronach fundacji Itaka, jedynej organizacji w Polsce zajmującej się poszukiwaniem osób zaginionych. Tylko tam mało kto je ogląda.
Iwona-progresja
W Stanach Zjednoczonych zaginionymi dziećmi i ich poszukiwaniem zajmuje się specjalna organizacja Narodowe Centrum do spraw Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci (NCMEC), założone w 1984 r. przez Johna i Reve Walsh, których syn Adam zaginął w 1981 r. Wcześniej przez trzy lata w równie tajemniczych okolicznościach zaginęło 28 innych dzieci. Sprawa przez tygodnie nie schodziła z okładek największych dzienników. To zmobilizowało do działań Kongres, który dofinansowuje centrum.
Dziś partnerami tego centrum jest 360 organizacji, a metody poszukiwania zaginionych dzieci są coraz bardziej oryginalne, ale dzięki temu skuteczne. Ich zdjęcia umieszczane są np. na kartonach mleka. Drukowane są też pocztówki z wizerunkami dzieci. Co tydzień do amerykańskich domostw wysyła się pocztą aż 79 milionów takich kartek - udaje się odnaleźć co szóstego zaginionego. Zdjęcia zawieszane są również na ścianach największej w USA sieci hipermarketów Wal-Mart. A w maju tego roku pojawi się nawet 39-centowy znaczek pocztowy poświęcony zaginięciom. Sama internetowa strona NCMEC (www.missingkids. com) notuje 2,8 mln wejść dziennie.
Mateusz-progresja
W Wielkiej Brytanii - podobnie jak w USA i 15 innych krajach - działa strona www.missingkids.co.uk (zaginione dzieci), na której są zdjęcia i informacje o zaginionych. Łącznie są tam dane trzech tysięcy dzieci. Stosuje się na nich komputerowe techniki aktualizujące wygląd dziecka zmieniający się wraz z upływem czasu. Także na niemieckiej stronie www.vermisste-kinder.de umieszcza się uaktualniane komputerowo portrety zaginionych (dzięki tej stronie udało się odnaleźć 41 dzieci).
Polskiej fundacji Itaka (www.itaka.org.pl) nie stać na taki program komputerowy. Wciąż szuka sponsora, który opłaciłby zakup sprzętu i katalogowanie fotografii. Taki program byłby szansą, bo wraz z upływem lat nawet rodzice nie są w stanie powiedzieć, jak teraz może wyglądać ich dziecko. I chyba to jest w tym wszystkim najgorsze.
- Już lepiej wiedzieć, że dziecko nie żyje, a potem przeżyć żałobę, niż do końca dni żyć w niepewności - mówi Joanna Heidtman. Psycholodzy opisują żałobę jako "ścieżkę do przyszłości". Bo trudno zacząć nowe życie, nie rozliczając się ze starym. I choć po każdej stracie dziecka trudno żyć, to po takiej sypie się wszystko.
Z Małgorzatą Majchrzak, mamą zaginionej przed sześciu laty Basi, rozmawiałam w ostatni piątek. Wciąż ma w domu ołtarzyk poświęcony córce: zdjęcia "Kręciołka" (Basia ma burzę blond loków na głowie), jej ukochane zabawki, książki, pamiętnik. Ale stara się nie spędzać przy nim zbyt wiele czasu. Zdaje sobie sprawę, że inaczej zatraciłaby się, a razem z nią wszyscy jej bliscy.
Tak było przez pierwszy rok po zniknięciu córki. Nie spała, nie jadła, łykała tylko proszki od bólu głowy, piła hektolitry kawy i wypalała dwie paczki papierosów dziennie. Ocknęła się, kiedy zauważyła, że zostawiła samym sobie trójkę pozostałych dzieci. Nie dość, że tęskniły za zaginioną siostrą, to jeszcze ona, matka, je opuściła. Dziewięcioletnia siostra Basi przestała mówić, jej starszy brat stał się agresywny. - Szukając Basi, zaniedbałam te dzieci, które mi zostały - opowiada Małgorzata Majchrzak. - Poszliśmy wszyscy na terapię do psychologa.
Ale Basia nie zniknęła z jej życia. Wciąż mówi o niej per mała, a potem łapie się na tym, że Basia miałaby dziś już siedemnaście lat. Biegnie na łeb, na szyję, kiedy dzwoni telefon. Zaginione dzieci w tajemniczy sposób zostają wirtualnymi członkami swoich rodzin. Nie można ich pochować, więc jest tak, jakby wciąż żyły, lecz za jakimś murem. - Ani przez chwilę nie zwątpiłam, że ona żyje - Małgorzacie Majchrzak łamie się głos. - Na pewno gdzieś tam jest, tylko my nie jesteśmy w stanie przeczesać całego świata.


 http://spoleczenstwo.newsweek.pl/mateusz---kiedy-dzieci-gina-bez-sladu,15186,1,1.html
art.z 2006roku

przyp.red- Kuba zniknął z bazy danych fundacji itaka,nie wiem jak się odnalazł i czy cały i zdrowy, ws. Mateusza osadzono i skazano dwóch mężczyzn,którzy go uprowadzili, wykorzystali seksualnie i zamordowali, ciała jednak nigdy nie odnaleziono, rodzice nadal go szukają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarz. Włączona jest jego moderacja.Po akceptacji zostanie zamieszczony.