piątek, 22 marca 2013

Bezdomność jako jeden z głównych powodów zaginięć

Bezdomność-jeden z powodów zaginięć zagranicznych. Ludzie wyjeżdżają z plecakiem pełnym planów, marzeń a kończą bez pracy ,pieniędzy na ulicy. Wstydzą się wrócić do domu, bo w ich mniemaniu zawiedli rodzinę.A bliscy odchodzą od zmysłów i poszukują ich jako zaginionych niejednokrotnie czekając latami na jakiś sygnał.

Polaków w Berlinie jest coraz więcej. Nie tylko turystów i emigrantów zarobkowych. Coraz więcej jest tu polskich bezdomnych. Przyjeżdżają z marzeniami, ale lądują na ulicy – bez pracy, pieniędzy, przyszłości.

Artur Darga zatrzymuje samochód przy stacji metra w berlińskiej dzielnicy Kreuzberg. Schodzi schodami do przejścia podziemnego, prowadzącego na drugą stronę ulicy. Już prawie dwudziesta druga. Przechodniów mało, kroki odbijają się w ciszy głuchym echem. Lampy oświetlają posadzkę ciepłym światłem, ściany giną w mroku.

Darga pewnie idzie w stronę sterty szmat w kącie. Wkoło pomięte papierowe kubki, pudełko po pizzy. Dusząca woń moczu, sera i alkoholu. „Hallo mein Freund, cześć przyjacielu!” – mówi głośno. Sterta ożywa. Pomruki, spod kocy wyłania się głowa. „Guten Abend!” – woła Darga. Oczy pod potarganą grzywą patrzą nieprzytomnie. „Dobry wieczór...”. Darga przechodzi więc na polski. Niewyraźne słowa, w które trzeba się wsłuchać. Polak.

Język polski słychać w Berlinie coraz częściej. Ale nie tylko w galeriach handlowych czy na uczelniach. Polski dominuje też na dworcach, w garkuchniach i noclegowniach, wszędzie, gdzie zbierają się bezdomni. Na pięć tysięcy szacują liczbę bezdomnych w stolicy Niemiec jej władze. Ale organizacje pozarządowe mówią o 10-11 tysiącach. Z tego jakieś 80 proc. pochodzi z Europy Środkowej. Dominują Polacy. Pozostali pochodzą z krajów bałtyckich, Rumunii, Bułgarii.

ZIMNOBUS

– Jedna trzecia naszych gości jest z Polski – potwierdza Ulrich Neugebauer, szef sezonowej noclegowni „Stadtmission”, ewangelickiej „miejskiej misji” przy dworcu głównym. „Gośćmi” nazywa się bezdomnych w organizacjach charytatywnych.

Jeszcze 10 lat temu cudzoziemcy stanowili tu ich mniejszość. Owszem, Polacy też byli, ale zwykle po kilku w jedną noc, przypomina sobie Neugebauer. Teraz, od paru lat, zjawia się ich coraz więcej. A wraz z nimi więcej problemów.Przede wszystkim: język, a raczej jego nieznajomość. Bezdomni najczęściej nie znają niemieckiego, nie sposób się porozumieć. Pracownicy i wolontariusze zaczęli więc uczyć się polskiego. Do podstawowej komunikacji starcza, ale nie do wyjaśniania skomplikowanych sytuacji. A konkretnie – ich skomplikowanej sytuacji.

Artur Darga od czterech lat przemierza nocami Berlin. Pracuje dla „Stadtmission” jako kierowca „Kältebus”, „zimnobusu” – auta-transportera mającego nieść zimą pomoc bezdomnym tam, gdzie akurat są. Jeżdżą od dwudziestej pierwszej wieczorem do rana, tak długo, jak ktoś ich potrzebuje. Codziennie od listopada do końca marca. Rozwożą herbatę, kawę i czekoladę, a także koce. Informują o noclegowniach. Dowożą do nich chorych, którzy sami nie mogą tam dotrzeć.
Artur jest jednym z nielicznych zatrudnionych, większość to wolontariusze. I dla Artura to bardziej misja niż praca. W dzień pracuje we własnej małej firmie, obsługującej budynki mieszkalne. W „Stadtmission” chce po prostu pomagać. Zatrudnienie Artura było szczęśliwym zrządzeniem losu – i dla „Stadtmission”, i dla bezdomnych. Bo Darga urodził się i wychował w Polsce. Zna język, budzi zaufanie. Taki anioł stróż dla polskich bezdomnych.

KRZYSZTOF MIAŁ DOBRY DZIEŃ

Tunele, opuszczone magazyny, ławki w parkach. Artur wie, gdzie nocują bezdomni. Co chwila dzwoni komórka. „Hallo, Artur hier, Kältebus der Stadtmission”. Dzwonią policjanci, strażnicy albo przechodnie z informacją o bezdomnym. Wieloletnia akcja uświadamiająca przyniosła skutki. W zimowym sezonie informacje o „Kältebusie” są wszędzie: plakaty, reklamy na infokanale w metrze, informacje w prasie, radiu, telewizji. „Zobaczysz bezdomnego, dzwoń”. „Chcesz wspomóc finansowo zimową misję, prześlij SMS-a”. Od kilkunastu lat w Berlinie nikt nie zamarzł.

Następny przystanek tej nocy: opuszczona barka na kanale Szprewy. Nienaruszona warstwa świeżego śniegu przed trapem. Ciemne okna, z wybitymi szybami. Artur był tu w ostatnich dniach kilka razy. Wie, że w środku mieszka Polak: Krzysztof (imię zmienione) ze Śląska, w Berlinie od paru miesięcy.

Wcześniej był kierowcą ciężarówki. W Berlinie miała czekać praca. Okazało się, że to nielegalny biznes u jakiegoś Cygana, mówi Krzysztof. Zrezygnował. Pieniędzy nie było, została ulica. Nie ma dokąd wracać. – Żona wyrzuciła mnie z domu, jeszcze jak jeździłem po Europie. Dzieci? Nie chcą mnie widzieć – macha ręką. – Ona je napuściła na mnie – przekonuje. Dzieci są już grubo po trzydziestce.

– Chcesz jeszcze? – pyta Artur Krzysztofa. Para unosi się nad termosem, z którego nalewa herbatę do plastikowego kubka. Artur tradycyjnie namawia na nocleg w schronisku. Tradycyjnie Krzysztof odmawia. – Dobrze mi tu – mówi. Na podłodze stare opakowania, plastikowe torby. W rogu, gdzie Krzysztof śpi, śpiwór i stare koce. Zimno i wilgotno. – Dobrze? Przecież tu można zamarznąć – przekonuje Artur. – Wymyjesz się, zjesz coś gorącego.

Ale Krzysztof wczoraj miał dobry dzień. Znalazł tyle puszek i butelek, że za „fanda” (z niemieckiego Pfand, kaucja) kupił całego kurczaka z rożna w barze. Jadł dwa dni. I jeszcze na trzy butelki wina owocowego starczyło, opowiada zadowolony Krzysztof. W świetle latarki widać przekrwione oczy. – Da się żyć – mamrocze Krzysztof.
TEUFELSKREIS

Polscy bezdomni to najczęściej mężczyźni po trzydziestce. – Kobiety zdarzają się rzadziej. Ale jeśli już, to w naprawdę złym stanie – opowiada Artur. Praktycznie wszyscy są uzależnieni: od alkoholu albo narkotyków.

Artur uważa, że w Berlinie alkoholikowi żyje się łatwiej. – Berlińczycy są wyrozumiali i zawsze rzucą jakieś pieniądze. Sami bezdomni zbierają butelki i oddają do skupu. Na tani alkohol zawsze starczy – tłumaczy. Z dworców czy stacji metra nikt bezdomnych nie wygania. W noclegowniach, inaczej niż w Polsce, na pijanych patrzy się przez palce. Nie wolno pić w ośrodku, ale już pijany może nocować. Co wieczór przed noclegownią przy dworcu głównym stoją rzędy butelek, opróżnionych przez „gości” przed przekroczeniem jej progu.

– Dla uzależnionych to Teufelkreis, diabelskie koło – mówi Artur. – Z jednej strony ratujemy ich przez zamarznięciem, podajemy rękę. A z drugiej, pozwalamy staczać się na dno.

Zero sentymentalizmu. Ale Artur wie, co mówi. Sam przez 20 lat był uzależniony: od ­alkoholu, potem heroiny. Latami udawało mu się okłamywać rodzinę. W końcu żona się zorientowała i odeszła z dziećmi. – Powinna była zrobić to wcześniej – mówi Artur dobitnie.

Wtedy wylądował na ulicy, na samym dnie. Z tamtych czasów pamięta niewiele, tylko przebłyski z rzadkich okresów trzeźwości. Pamięta, że czasami zatrzymywał się przy nim niebieski „Kältebus”. Jakiś człowiek dawał mu gorącą herbatę i czekoladę. Namawiał na noclegownię. Bezskutecznie. Już później, w nowym życiu, po odwyku i religijnym nawróceniu, ten człowiek stanie się kolegą Artura, a on sam będzie woził bezdomnych do noclegowni. Czasami dawnych towarzyszy z ulicy. Tych, którzy jeszcze żyją. I coraz więcej bezdomnych Polaków.

ANIOŁOWIE

Ale bezdomni Polacy w Berlinie nie zawsze chcą pomocy. Tak uważa Andrzej Fikus, Polak. Fikus – to „anioł” oficjalny. Władze Berlina w końcu doszły do wniosku, że problem bezdomnych z Europy Środkowej sam się nie rozwiąże. Nie chcieli zniknąć z krajobrazu stolicy. Przeciwnie: po 2011 r., gdy Niemcy otworzyły rynek pracy dla obywateli nowych państw Unii (poza Bułgarią i Rumunią), zjawiło się ich jeszcze więcej.

Służby społeczne doszły więc do wniosku, że może coś by dało, gdyby można się było z tymi bezdomnymi porozumieć. Punktualnie na rozpoczęcie sezonu zimowego 2012 GEBEWO (organizacja społeczna w Berlinie) powołała projekt „Frostschutzengel”. W wolnym tłumaczeniu: „Anioły stróże chroniące przed mrozem”. Fikus tej nazwy nie lubi. – Taka sztuczna, pompatyczna – mówi.
Fikus chciałby być po prostu takim streetworkerem, jak Artur Draga albo Staszek Szczerba z Hamburga (w Hamburgu, we współpracy z Fundacją „Barka”, istnieje program Plata, właśnie ze Stanisławem Szczerbą; według oficjalnych danych w 2012 r. udało się pomóc w powrocie do kraju 250 bezdomnym Polakom z Hamburga).

Ale właśnie nie wszyscy pragną pomocy. Albo inaczej: – Nie wszyscy chcą takiej pomocy, jaką my im możemy dać – mówi Fikus. „Anioły”, czyli Fikus i jego dwie koleżanki, mają bezdomnym z Europy Wschodniej doradzać, kierować do urzędów, a zwłaszcza pomagać w powrocie do ojczyzny. – Naszą bronią jest znajomość niemieckich przepisów i języków: polskiego, rosyjskiego, łotewskiego, litewskiego – mówi Fikus.

TU ŁATWIEJ PRZEŻYĆ 

Bezdomni Polacy, tłumaczy Fikus, dzielą się na „stricte bezdomnych” (Obdachlose) i „bez mieszkania” (Wohnungslose). – Część to tacy prawdziwi bezdomni, od lat na ulicy, czy tu, czy w Polsce – mówi. Wielu żyje na berlińskich ulicach na stałe, od lat. Niektórzy, zwłaszcza ci pochodzący z terenów graniczących z Niemcami, w lecie są w Polsce, a do Berlina przyjeżdżają przezimować. – Mówią, że tu łatwiej przeżyć zimę – opowiada Fikus. Nikt ich nie przepędza z dworców i metra, a zarabiają jak Krzysztof: zbierając butelki lub żebrząc. W Berlinie przynosi to więcej pieniędzy niż w Polsce.

– Ci ludzie nie szukają naszej pomocy – mówi Fikus. – Oni po prostu chcą przeżyć do następnego dnia, wypić. Potrzebują ciepłego posiłku, czasami noclegu. Bywa, że po prostu chcą pogadać. Ale nic więcej.

Od wejścia Polski do Unii, a zwłaszcza od kiedy Niemcy otworzyły rynek pracy, jest coraz więcej Polaków „bez mieszkania”. Większość już w Polsce była bezrobotna. W Niemczech mieli zacząć nowe życie: ktoś obiecał im pracę, ale na miejscu jej nie było. Albo była, tyle że pracodawca nie płacił. Nie mieli więc jak zapłacić za wynajęte mieszkanie czy pokój. W końcu lądowali na ulicy. Do domu nie chcieli wracać jako przegrani. Albo przyjechali w ciemno, bo przecież w ich stronach opowiadali, że Niemcy to raj, gdzie Niemcom nie chce się pracować.

– Wydawało się im, że praca, i to dobrze płatna, leży na ulicy – opowiada Fikus o typowym scenariuszu. – A tu się okazało, że bez kwalifikacji i znajomości języka mogą co najwyżej zostać oszukani.

Byli i tacy, którzy nasłuchali się o zasiłkach, które dostaje się w Niemczech od ręki. Fikus: – Przychodzi do mnie chłopak i pyta, gdzie on po ten zasiłek ma pójść. Bo słyszał i też chce. Bez stażu pracy w Niemczech, tak z biegu. Musimy takich ludzi sprowadzać na ziemię.„SZCZUROWNIA”

Pomoc dla bezdomnych w Niemczech jest dobrze rozwinięta. To nie tylko noclegownie, pomoc lekarska, wydawanie posiłków i odzieży, ale przede wszystkim projekty mające pomóc wyjść z bezdomności.

Pierwszym krokiem jest terapia odwykowa: przeważająca część bezdomnych ma problem z alkoholem bądź narkotykami. Ci, którym się uda, mogą zamieszkać w mieszkaniach chronionych, pod opieką pracowników socjalnych. Mają przyzwyczajać się do nowego życia. Zorganizowanego dnia. Do punktów rocznego programu należą też wycieczki kolejką za miasto. To fragmenty codziennego życia, o którym zapomnieli – autobus czy kolejka jako środek podróży do konkretnego celu, a nie jako miejsce spędzania czasu.

Tyle że taką szansę dostają tylko bezdomni Niemcy. Polak może coś zjeść, przenocować, dostać ubranie. I tyle.

Berlińskie noclegownie to nie hotele. Tę przy dworcu głównym Polacy nazywają „szczurownią”: kilka wieloosobowych sal, stołówka, łazienki. Miejsce na 60 osób, ale w mrozy nocuje nawet trzy razy tyle. Materace i karimaty rozkłada się między łóżkami, w stołówce, na korytarzach. Ścisk, agresja. Wszy i świerzb przenoszą się błyskawicznie.

Tu możliwa jest doraźna pomoc lekarska, ale nie planowe leczenie. Niemieckie szpitale mają dość leczenia nieubezpieczonych cudzoziemców. A większość bezdomnych Polaków jest nie tylko uzależniona, ale i poważnie chora: na serce, cukrzycę, choroby psychiczne.

– Polacy umierają na berlińskich ulicach – mówi Artur Darga. Nie z zimna czy głodu. – Młody chłopak dostał nożem. Nikt nic nie widział. Jakaś bójka bezdomnych – opowiada. – Inny, pijany, dostał ataku epilepsji i zadławił się własnymi wymiocinami.

Za każdym razem Darga zastanawia się, czy była szansa. Taka, jakiej on sam się uchwycił. Z dna znowu na powierzchnię.

***

Berlińskie ulice nie są rajem. Ale bezdomni Polacy rzadko korzystają z oferty powrotu.

Od jesieni ubiegłego roku do Andrzeja Fikusa zgłosił się w tej sprawie tylko jeden Polak, starszy wiekiem. W Niemczech poczuł się nagle samotny, gdy stracił kumpla do wódki. Fikus załatwił transport, ale w międzyczasie mężczyzna zmienił zdanie. Znalazł nowych kolegów.

W zeszłym roku Arturowi Dardze udało się namówić do powrotu sześciu bezdomnych Polaków. Pojechali do Polski na odwyk i leczenie. Ale po paru miesiącach wszyscy wrócili do Berlina, na ulicę.

Także Krzysztof niedawno pojechał do Polski. Zamieszkać w jednym z ośrodków dla bezdomnych.

AGNIESZKA HRECZUK jest dziennikarką pracującą dla niemieckich gazet, m.in. berlińskich dzienników „Tagesspiegel” i „Berliner Zeitung”.

http://tygodnik.onet.pl/31,0,79872,5,artykul.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarz. Włączona jest jego moderacja.Po akceptacji zostanie zamieszczony.